wtorek, 16 czerwca 2015

"A jednak można żyć bez powietrza"

Cześć!
Wiem, że dość długo mnie nie było...ale MAM sensowne usprawiedliwienie. Jak zapewne przekonaliście się na własnej skórze zbliża się koniec roku, a co za tym idzie muszę poprawić oceny. Zdaję sobie sprawę, że powinnam uczyć się cały rok, ale jak większość uczniów pozostawiam to na ostatnią chwilę.
Dzisiaj chciałabym poruszyć temat wszechobecnej przyjaźni. Tak. Otacza nas ze wszystkich stron, jest wszędzie, w mediach, gazetach, telewizji, Internecie, stanowi fundament społeczeństwa. Jeśli chodzi o mnie nie mam do niej szczęścia. Nie chcę przez to powiedzieć, że w ogóle nie mam przyjaciół, ponieważ to wierutne kłamstwo. Mam jedną, wspaniałą przyjaciółkę i ona w zupełności mi wystarczy. Zawsze powtarzano mi, że nie liczy się ilość tylko jakość i jest to jedna z niewielu zasad, których się jeszcze przestrzegam. Wiem jak to brzmi, ale stanowi ważne miejsce w moim życiu.
Ten rok przyniósł w moim otoczeniu niesamowite zmiany kilka osób pojawiło się i kilka odeszło z mojej historii. Nie było to dla mnie łatwe. I wciąż nie jest. Gdy mijam się na korytarzu obrzucając obojętnym wzrokiem z osobą, z którą zaledwie kilka miesięcy temu potrafiłam rozmawiać godzinami o niczym. A jednak los mi ją odebrał. Nie mam ochoty zagłębiać się w tą sprawę, to rzecz mocno osobista, a nie chcę się  nijak chwalić,  o ile zasługuje to, by dzielić się bez konsekwencji z innymi. Zapewne ta osoba by sobie tego nie życzyła.


Jak wspominałam wcześniej w sobotę byłam na rajdzie rowerowym organizowanym przez moją klasę. Wszystko było dobrze, nie powiem bawiłam się całkiem nieźle. W drodze powrotej wydarzył się mały incydent. Moja była przyjaciółka przewróciła się. Miała zdarte kolana, łokcie i chyba rozcięte usta, nie jestem lekarzem wiec wolę nie wypowiadać się na tematy, których nie rozumiem. Poczułam, że mimo naszych relacji muszę jej pomóc. Nie zwracałam uwagi na przeszłość, po prostu działałam. Odeszłam na chwilę, wtedy stało się coś co mnie najbardziej zaskoczyło
-Możesz na chwilę podejść?- usłyszałam za plecami głos przyjaciółki poszkodowanej
Momentalnie odwróciłam się i uklękłam przed nią ( usadowiliśmy ją na kilku leżących na ziemi grubych balach drewna. Cóż byliśmy w lesie, nie mogliśmy za wiele oczekiwać).
- Nie klęcz- powiedziała po czym mocno mnie objęła
Nie wiedziałam co mam wtedy robić. Uznałam to za gest wdzięczności, kto wie może i pierwszy krok do poprawienia naszych relacji. Nie wiem. Nie mam zamiaru na nią naciskać, nie oczekuję od niej niczego. Może chciała po prostu mi podziękować? Istnieje prawdopodobieństwo, że źle zinterpretowałam ten gest, więc staram się nim nie przejmować.
- Najwięcej uczy życie, nie szkoła.- dodaje łagodnym tonem
-Mhm...- potwierdzam cicho, chcąc jak najszybciej odejść.
Nie było więcej wrażeń tamtego dnia. Przejechałam na rowerze przeszło 45 kilometrów i jestem z siebie nieziemsko dumna! To tyle na dziś, widzimy się wkrótce. Czy wy też macie/mieliście takiego przyjaciela? Czy wasza przyjaźń kiedykolwiek wisiała na włosku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz